Wywodzący się z litewskich książąt ród Jagiellonów przez prawie 200 lat panował w Polsce, a jego przedstawiciele zasiadali na tronach Czech, Chorwacji czy Węgier. Jagiellonowie wdawali się w romanse z europejskimi księżniczkami, wojowali na wielu frontach i byli ważnymi graczami na politycznej arenie międzynarodowej. A nieoficjalnie?
Życie władców i ich rodzin było niekończącym się spektaklem odgrywanym w każdym szczególe na oczach całego dworu. Nie było tu mowy o prywatności czy intymności. Noc poślubna nie była wyjątkiem, ale nie wyglądała też tak, jak sobie to wyobrażamy. Po pierwsze była symboliczna, po drugie odbywała się podczas mszy w dniu ślubu.
Małżonkowie na oczach wszystkich zebranych wchodzili pod specjalny baldachim z dwoma tronami, gdzie wykluczone było jakiekolwiek zbliżenie fizyczne. Na właściwą noc poślubną młodzi musieli poczekać do następnego dnia.
Zygmunt Stary swój pozornie oczywisty przydomek zyskał jeszcze w młodości i nie ma on nic wspólnego z tym, że król zmarł w wieku 81 lat. Na tamte czasy nie było to nic nadzwyczajnego. Dlaczego więc przeszedł do historii jako „stary”?
Wszystko z powodu choroby, która zaatakowała pełnego sił Zygmunta, gdy nie miał jeszcze 60 lat. Cały dwór spisał go na straty i nic się nie zmieniło, gdy król cudownie ozdrowiał. Choć polował, podróżował konno i dowodził, jak na władcę przystało, dla wszystkich pozostał umierający i stary. Tymczasem umierał przez ponad 20 lat i dopiero u schyłku życia jego stan faktycznie ograniczał mu normalne funkcjonowanie.
W dawnych czasach osoby cierpiące na karłowatość były traktowane jak kurioza, egzotyczne okazy czy wybryki natury. Nie trzeba dodawać, że tacy ludzie nie mogli liczyć na szacunek czy zrobienie zawrotnej kariery na dworze.
Pod tym względem wyjątkiem była Polska. Co prawda, na początku królowa Bona sprowadzała karłów w roli błaznów i służących, jednak szybko zaczęli liczyć się w politycznych grach dworskich. Byli obecni na ważnych, a nawet tajnych spotkaniach. Każda z córek Bony miała swoją małą ulubienicę, która była jej towarzyszką zabaw, ale też niedoli. Doszło nawet do tego, że karlica Zofii Jagiellonki swoją pozycją i wpływami budziła strach wśród miejscowej szlachty.
Gdy królowa Bona po upadku z konia straciła drugiego, nienarodzonego syna i możliwość zajścia w ciążę, całą miłość przelała na Zygmunta. Chłopiec był pod ciągłą obserwacją i nie mógł spędzać czasu z rówieśnikami ani oddawać się zajęciom, które mogłyby być choć trochę niebezpieczne. W ten sposób królowa wychowała chorowitego ignoranta zamkniętego w złotej klatce, który szybko uniezależnił się od matki, a nawet obwinił ją o śmierć swojej pierwszej żony.
Gdy królowa Bona została otruta, zastraszeni lub przekupieni członkowie dworu brali na siebie część winy, m.in. pokojówka królowej czy zaufany lekarz. Tymczasem prawdziwy morderca – Jan Wawrzyniec Pappacoda – pozostawał bezkarnie na wolności. Neapolitański arystokrata, który znikąd pojawił się na dworze i zyskał zaufanie królowej, był w rzeczywistości agentem na usługach Habsburgów.
Dlaczego Zygmunt August, syn otrutej królowej, nie szukał zemsty? Po pierwsze jego relacje z matką były skomplikowane i pełne szczerej nienawiści. Po drugie Pappacoda miał protekcję rzymskiej inkwizycji. Polskim dyplomatom pozostało więc zniesławienie mordercy, który w rezultacie zapisał się na kartach historii jako… zboczeniec.
Zdj. główne: Church of the King/unsplash.com